Cacciucco (przez pięć "c", czyt. "kacziukko" to duma kuchni livornijskiej, jak i powód do coraz to nowych wyzwań, czy też wojen gastronomicznych. Ostatnią, wywołaną rzuconą przez Viareggio rękawicą, wygraliśmy my
Ale ja nie o tym, bo do Prawdziwego Cacciucco jest potrzebne fpip rodzajów ryb, w tym fpip ościstych, co w mojej kuchni równoważy się z wyklęciem, więc kiedy robię, to robię apokryf, a czasem wręcz bezeceństwo totalne z jednego tylko rodzaju mięczaka. Tym razem padło na moscardino, czyli takie biedaośmiornice z jednym tylko rzędem przyssawek na mackach. Ale można użyć jakiegokolwiek mięczaka, w stosownym czasie dodać ryby, przed końcem gotowania ułożyć krewetki (duże), na wierzch sypnąć małże i już wstyd będzie mniejszy
Bardzo się kajając, bo doskonale wiedziałam, co z tego będzie, kupiłam moscardino w promocji. Śtyry ich było:
Pamiętna karczochów nie rozpiszę się tu o wykrawaniu dziobów, oczu, czy wybebeszaniu głów na lewą stronę i obdzieraniu że skóry, bo po co. I tak, jeśli już, wszyscy ruszymy z tego punktu
Na cztery osoby będziemy potrzebować, jak wyżej,
- z kilograma z hakiem mięczaka
- paru ząbków czosnku
- kilku liści szałwi
- przecieru pomidorowego ok 500-750ml, ewentualnie koncentratu że trzech, czterech łyżek, wtedy podlewamy wodą
- kilku listków pietruszki (optional)
- papryczki pikantnej
- oliwy ev
- soli ile trzeba
Czosnek siekamy z oczyszczoną papryczką, wrzucamy na te bardziej 1/3 szklanki niż dwie łyżki oliwy, dodajemy liście szałwi, lekko podsmażamy. Wrzucamy i ładnie pokrojone macki (na niezbyt małe kawałki, te najcieńsze końcówki fajnie się zwijają w spiralki, głowy w pierścienie), solimy; na początku wygląda to tak:
, po czem głowonóg w ramach protestu wyrzuci z siebie całą zawartą wilgoć i będzie wyglądać tak:
I będzie to znaczyło, że świetnie sobie z tym problemem radzimy.
Po kilku minutach intensywnej obróbki termicznej możemy zalać głowonoga pomidorem, będzie nam za to wdzięczny. Tu przez przypadek posiekała mi się i wrzuciła pietruszka, zwykle posypuję na końcu. Ale nikt w sumie na tym nie ucierpiał:
Teraz zmniejszamy gaz, niech się skubaniutki dusi we własnym (i pomidorowym) sosie, do właściwej sosowatości, która będzie nam objawiona tymi małymi kraterami na całej powierzchni użytego gara. Jak i miękkością głowonoga: im większy miękczak, tym dłuższy czas gotowania. Od dwudziestu, do stu dwudziestu minut. Do moich potrzebowałam ok 40 minut. Choć na zdjęciu nie do końca jeszcze popykał sobie sosik, bo przeznaczony był na dzień następny, więc zostawiłam troszeczkę wilgoci do odparowania.
Potem tylko podpiekłam, na sucho, na oliwie-->tu tak padło, lub w piekarniku kromki chleba:
,przetarłam je ząbkiem czosnku, ułożyłam na talerzu i zalałam gorącym sosem:
Zaiste, było to dobre.
Ale ja nie o tym, bo do Prawdziwego Cacciucco jest potrzebne fpip rodzajów ryb, w tym fpip ościstych, co w mojej kuchni równoważy się z wyklęciem, więc kiedy robię, to robię apokryf, a czasem wręcz bezeceństwo totalne z jednego tylko rodzaju mięczaka. Tym razem padło na moscardino, czyli takie biedaośmiornice z jednym tylko rzędem przyssawek na mackach. Ale można użyć jakiegokolwiek mięczaka, w stosownym czasie dodać ryby, przed końcem gotowania ułożyć krewetki (duże), na wierzch sypnąć małże i już wstyd będzie mniejszy
Bardzo się kajając, bo doskonale wiedziałam, co z tego będzie, kupiłam moscardino w promocji. Śtyry ich było:
Pamiętna karczochów nie rozpiszę się tu o wykrawaniu dziobów, oczu, czy wybebeszaniu głów na lewą stronę i obdzieraniu że skóry, bo po co. I tak, jeśli już, wszyscy ruszymy z tego punktu
Na cztery osoby będziemy potrzebować, jak wyżej,
- z kilograma z hakiem mięczaka
- paru ząbków czosnku
- kilku liści szałwi
- przecieru pomidorowego ok 500-750ml, ewentualnie koncentratu że trzech, czterech łyżek, wtedy podlewamy wodą
- kilku listków pietruszki (optional)
- papryczki pikantnej
- oliwy ev
- soli ile trzeba
Czosnek siekamy z oczyszczoną papryczką, wrzucamy na te bardziej 1/3 szklanki niż dwie łyżki oliwy, dodajemy liście szałwi, lekko podsmażamy. Wrzucamy i ładnie pokrojone macki (na niezbyt małe kawałki, te najcieńsze końcówki fajnie się zwijają w spiralki, głowy w pierścienie), solimy; na początku wygląda to tak:
, po czem głowonóg w ramach protestu wyrzuci z siebie całą zawartą wilgoć i będzie wyglądać tak:
I będzie to znaczyło, że świetnie sobie z tym problemem radzimy.
Po kilku minutach intensywnej obróbki termicznej możemy zalać głowonoga pomidorem, będzie nam za to wdzięczny. Tu przez przypadek posiekała mi się i wrzuciła pietruszka, zwykle posypuję na końcu. Ale nikt w sumie na tym nie ucierpiał:
Teraz zmniejszamy gaz, niech się skubaniutki dusi we własnym (i pomidorowym) sosie, do właściwej sosowatości, która będzie nam objawiona tymi małymi kraterami na całej powierzchni użytego gara. Jak i miękkością głowonoga: im większy miękczak, tym dłuższy czas gotowania. Od dwudziestu, do stu dwudziestu minut. Do moich potrzebowałam ok 40 minut. Choć na zdjęciu nie do końca jeszcze popykał sobie sosik, bo przeznaczony był na dzień następny, więc zostawiłam troszeczkę wilgoci do odparowania.
Potem tylko podpiekłam, na sucho, na oliwie-->tu tak padło, lub w piekarniku kromki chleba:
,przetarłam je ząbkiem czosnku, ułożyłam na talerzu i zalałam gorącym sosem:
Zaiste, było to dobre.
Ostatnio edytowany:
2020-04-06 21:00:30
--
https://www.facebook.com/lunaefragmenta/?ref=bookmarks