Wiecie już, że postanowiłem wybrać się na imprezę dla swingersów. Czas wreszcie powiedzieć, jak się bawiłem.
Jest 14 sierpnia. Późne popołudnie. Stoimy w szczerym pole gdzieś za Gdańskiem. Przed nami znajduje się ogrodzony wysokim parkanem budynek. Ba! To pokaźny kompleks wypoczynkowy z basenem i palmami! Uwaga! To najdłuższy autorski reportaż w historii serwisu, dlatego też jest dostępny tylko dla bojowników z aktywnymi kontami.
Na parkingu stoi już kilkanaście samochodów. Jest tu kilka autek z górnej półki, parę „średniaków”, nieco przyrdzewiałych złomków, jeden pojazd oklejony reklamą firmy spawalniczej oraz piękny, potężny motocykl. Z zewnątrz budynek od podstaw aż po dach obudowany jest panelami słonecznymi. Chyba jeszcze nigdy nie widziałem tylu solarnych ogniw w jednym miejscu. Z bliska wygląda to niczym połyskujący w słońcu statek kosmiczny.
Wszyscy przyjechali tu w jednym celu. Oprócz nas. Nas, bo tym razem potrzebowałem solidnego wsparcia w osobie mojego kumpla. Zawsze tak jakoś raźniej we dwóch, szczególnie gdy człowiek wyobraża sobie, że idzie na orgię do cesarza Kaliguli i jego rozpasanych poddanych. Zarówno ja, jak i mój kolega, jesteśmy jednymi z tych, którzy w tutejszym żargonie noszą miano „singli”, czyli takich, co przyjechali sobie pogrzmocić samopas.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą